Dzień 1 – Wielka podróż
Podróże w czasach COVID-u są nieprzewidywalne. Od wpychania patyka do nosa celem badań (tylko Tomkowi się upiekło), po codzienne zmiany zasad wjazdu i poruszania się śledzone online.
Grzegorz zorganizował wszystko. Tak się wczuł w wykorzystywanie zeszłorocznych voucherów na samoloty, że kupił bilety Wiedeń-Lizbona i Lizbona – Faro… Jazda samochodem z Lizbony do Faro to byłoby 2,5h, podczas gdy samolot leciał 25 minut i to pewnie dlatego, że pas startowy był „w drugą stronę.” No cóż… ważniejsze, że bony zostały zużyte.
Przez granicę słowacką przejechaliśmy bez problemu naszym nowym modelem samochodu – po gradowym. (Wygląda, jakby wpuścić na samochód gromadkę dzieci z młotkami różnej wagi). Na granicy austriackiej zapytano nas tylko dokąd jedziemy i rzucili okiem na dokumenty. Na przesiadkę w Portugalii z powodu opóźnień, mieliśmy tylko 25 minut. Zdążyliśmy… ale nasze bagaże niestety nie.
Portugalię kontynentalną otacza Ocean Atlantycki. Zamieszkuje tu niecałe 11mln ludności i wieje niezły wiatr. Prostokątny kształt kraju ciekawie wygląda na mapie i graniczy z Hiszpanią. Do Portugalii należy również Madera czy Azory, a Brazylia stanowiła kiedyś największą kolonię portugalską.
Jest koniec czerwca, a wieczory są chłodne, temperatura spada do 16 stopni. W dzień jest rasowe 27.
Dzień 2 – Dobytek zwrócony, Alvor zobaczony
Poczekaliśmy na trzy nasze zagubione walizki w takich kolorach, że tylko daltonista mógłby je zgubić i ruszyliśmy wynajętym samochodem do Alvor zatrzymując się tylko 2x, żeby zerknąć na plaże. Jest bardzo ciepło, ale wieje zimny oceaniczny wiatr. Ziemia jest przesuszona, a krajobraz nieco surowy.
Tu też słynne są ceramiczne płytki na domach. Pięknie to wygląda.
Miasteczko Alvor to rybacka miejscowość, nieduża i urocza. Wyślizgane kamienne ulice i deficyt miejsc parkingowych. Mieszkamy w domu, który pomieściłby jeszcze z kolejne 2 takie rodziny jak nasza.
Dzień rozruchu – byliśmy na spacerze pomostem na plaży, zbudowaliśmy zamek, który przekształcił się w przedsięwzięcie godne wielkich architektów, prawie zniszczyliśmy nasze japonki i nieco zmarznięci wróciliśmy.
Obecnie wiele osób, nawet na zewnątrz nosi maseczki. Szaleje tu indyjska odmiana koronawirusa, choruje na nią 70% zarażonych. Restauracje są pootwierane, ale biura z wycieczkami, czy parki wodne, już nie.
Jutro zaczynamy w naszym tempie objazdówkę po tym miłym, acz nieco ubogim kraju.
Dzień 3 – Koniec Europy, koniec bladych twarzy
Jeśli kiedykolwiek siedzieliście sobie na plaży, gdzie było bardzo gorąco i przeszła wam myśl: szkoda, że nie wieje… – zapomnijcie o tym. Dziś wiało tak, że zwiedzanie plaż (w Portugalii są głównie piaszczyste) przypominało uczucie wbijania kolców kaktusa na całej długości nóg – do kolan. Dodajmy jeszcze przy dłuższych włosach, non stop osłonięty widok i nie ukrywam, uroki nieco się zamazują.
Ruszyliśmy do najdalej wysuniętego na południowy zachód punktu Europy – Cado de Sao Vicente i już tam przywitały nas podmuchy. Zwiedziliśmy też fort Fortaleza de Sagres, gdzie spotkaliśmy dwie inne polskie rodziny i prawie zgubiliśmy dzieci w labiryncie.
Wiatr targał nami we wszystkie strony. W szczytowym momencie dnia było 24 stopnie. W połączeniu, nie odczuwało się komfortu zwiedzania. Zagrożona była przez chwilę noga Grzegorza, którą pozostawił poza samochodem, a wiatr zamknął drzwi. Udało się.
Portugalskie plaże pomiędzy klifami są przepiękne i trudno dostępne, a ocean zimny jak dobry koktajl. Zwiedziliśmy ich kilka tego dnia (plaż…, nie koktajli). Nasz architekt Tomasz był nie do zniesienia 😉 Często zmieniał zdanie, rozwijał stale projekty zamków i wież, trudno go było zadowolić. Na koniec zaoferował nam pokaz demolki i destrukcyjnej siły.
Obecnie panuje sezon na sardynki, które kojarzą się z drobnymi rybkami zamkniętymi w puszcze, tymczasem to konkretna ryb..ka powiedziałabym, że wielkości śledzia. Popularna jest też ryba seabass i wiele innych. W kuchni używa się sporo czosnku, a sałatka lokalna, jest jak nasza – tradycyjna – pomidor, ogórek, cebula.
Nie zauważyliśmy spacerując, niczym arystokratyczni Anglicy (biali jak mąka), że nas ogorzało. Jesteśmy czerwieni jak raki… aż chciałoby się powiedzieć – co za żółtodzioby…Jutro walczymy dalej.
Dzień 4 – Ogorzali na plażach
Nocą Grzegorz wstawał, żeby sprawdzić dlaczego dzieci płaczą, a to mewy się darły… 🙂
Ruszyliśmy w poszukiwaniu nie-wietrznej plaży. Znaleźliśmy ją jako pierwszą tego dnia – z parkingu trzeba było podejść kawałek = mniej ludzi; były na niej klify = osłona przed wiatrem (ale i zagrożenie spadających kamieni). Plażą przechadzali się ludzie topless lub w ogóle „less”. Po dwóch godzinach ciężkiej pracy w branży budowlanej, powstały zamki, zagrody, kopalnia, most, droga. Ruszyliśmy dalej według listy.
Każda następna lokalizacja to:
a) przepiękny turkusowy kolor wody
b) silny wiatr
c) piekący peeling na nogach pod wpływem przemieszczającego się piasku
Ocean jest zimny, woda ma około 17 stopni w porywach do 20.
Zwiedziliśmy również ruiny fortecy. Całe wybrzeże jest naszpikowane obronnymi budowlami.
Po powrocie, dziś dosyć wcześnie, do „domu” poszłam sprawdzić czy na górnym tarasie jest wystarczająco ciepło, żebyśmy tam zjedli obiado-kolację i… zatrzasnęły się za mną drzwi. Grzegorz gotował w kuchni na samym dole, Czarek brał prysznic, a Tomek grał na telefonie na parterze. Kiedy mnie znajdą? Pukanie do szyby i wołanie nic nie dawało. Po około 10 minutach Tomek chciał mnie o coś zapytać i przyszedł na górę i mnie uratował. Czarek skomentował, że w dobrej książce, to ta sytuacja byłaby opisana na kilkadziesiąt kartek :). Happy End.
Dzień 5 – Kajaki i wizyta w barze
Codziennie pijamy świeżo wyciskany sok z pomarańczy. Jest tak słodki jak mandarynkowy. Grzegorz kupuje je w sklepie, nie na jakimś specjalnym lokalnym stoisku. Uwielbiam lokalne owoce! Są zawsze takie inne i pyszne!
Wczesnym rankiem, bo na tych wakacjach raczej się nie wyśpimy, pojechaliśmy na kajaki do słynnej jaskini przy plaży Benagil. To takie miejsce znane z wygaszaczy ekranu, z dziurą u góry. Ja byłam w kajaku z Tomkiem, który bardzo panikował, mimo tego, że miał kapok i nie musiał nic robić… może w tym był problem. Pływanie kajakiem jest w miarę proste, ale na oceanie… ten bezmiar wody przed i pod tobą… dziwne uczucie. Wpłynęliśmy do tej jaskini, wyskoczyłam z kajaka od strony plaży (mój błąd) i fala popchnęła kajak na mnie. Zwaliło mnie z nóg i przejechałam kolanami po żwirowatym piachu… tak na „dzień dobry”. W jaskini/grocie było słońce zaglądające przez otwór, gniazda ptaków, duża skała pośrodku, stado kajakarzy i kręcono teledysk jakiejś zapewne portugalskiej gwiazdki. Ruszyliśmy dalej i przybiliśmy do kolejnego miejsca – plaży, gdzie wejścia do jaskini strzegła mewa, złowrogo obwieszczając, że nie radzi wchodzić. Po małych przygodach przy odbijaniu od brzegu (Tomka zalała fala od przodu), popłynęliśmy z powrotem. Fajna przygoda, ale stresik niezły.
Następnie zwiedzaliśmy plaże – nie zliczę ile i nazw nie pomnę. Jedne bardziej wietrzne, inne mniej. Niektóre miały bardo ciekawe formacje skalne i przejścia pod skałami. Na jednej z nich nawet weszliśmy do wody… Tomek udoskonalał swoje budowle i mury obronne. Czarek jak doradca stał i pracował co nieco tylko stopami 🙂
Google kilka razy sprowadziło nas na manowce, na nieistniejącą drogę. Dojazdy do plaż są iście chorwackie – żwir, kamienie i dużo pyłu. Utknęliśmy przy jednym wyjeździe, bo Hiszpanie z Madrytu rozwalili na środku drogi oponę kampera o kanał i musieli czekać na pomoc. Pech chciał, że opona była nierozerwalnie przytwierdzona do kampera… Dzięki temu zobaczyliśmy jeszcze jedną plażę, na której stoczyliśmy błotną bitwę zamków i wież, a chłopcy stworzyli skałę piaskowca osypując całkowicie piaskiem wielgaśny kamień.
Wieczorem udaliśmy się z dziećmi do baru… tak! A co 🙂 Musieliśmy spróbować białej sangrii, popularnej w Portugalii (dzieci piły soczek jabłkowy oczywiście). Mi osobiście nie przypadła do gustu. Miała ananasowo, lemoniadowy posmak rumu. Podana z finezyjnymi dwumetrowymi rureczkami przez barmana o egzotycznych rysach twarzy, jak się okazało, niedawno przybyłego z Norwegii. Nadal mały ten świat. Wizyta w barze zaowocowała niewygodnymi pytaniami: a dlaczego to się nazywa „sex on the beach”? a co to jest „porn star”… No cóż, sami ich zabraliśmy do tego irlandzkiego pubu na świeżym powietrzu.
Po przeciwnej stronie była meksykańska knajpa z bardzo fajnym klimatem, gdzie rozdawali gościom sombrera; a uliczkę dalej, restauracje różnych krajów: włoska, japońska itd.
O Portugalczykach trudno jest mi cokolwiek powiedzieć, bo nie mamy z nimi zbytnio kontaktu. Nie są wylewni, ani gadatliwi, ani głośni, ani cisi. Tacy normalni, bez jakichś wyróżniających ich cech.
Co do jedzenia, to oczywiście popularne są ryby, ale mają też takie pyszne ciasteczko w cienkim cieście francuskim z budyniowym nadzieniem i skarmelizowanym cukrem na wierzchu. Pycha!
Można też kupić krokieciki z kurczaka, które tak zachwalał Grzegorz, a okazały się krokiecikami z marmoladą… 😉
Dzień 6 – Punkty widokowe i więcej… plaż
Drogi dojazdowe do plaż nadal bez zmian – najlepsza byłaby terenówka.
Sklepy, jak u nas: Lidl, Intermarche. Nie widzieliśmy ani jednej Biedronki, a to przecież portugalska firma…
Cena paliwa dziś zwaliła mnie z nóg 1,70EUR za litr benzyny… fiu fiu. Niewiele jest krajów z droższym paliwem niż Polska, a tu proszę. Nie spodziewałam się tego.
Wybrzeże zachodnie pełne jest plaż dla surferów. Na dodatek są one bardzo szerokie, dużo szersze niż bałtyckie. Nie jest za gorąco, bo ledwo ponad 20 stopni, ale słońce daje czadu. Niektóre z tych plaż są całkowicie puste, na innych wygrzewa się niewielu plażowiczów, czy całkowitych golasów (głównie panie ku uciesze panów). Cisza i huk fal. Niewiele osób pływa w oceanie, po którym fala za falą szaleją bałwany. Woda ma turkusowy kolor i coraz częściej znajdujemy miejsca osłonięte od wiatru.. albo się już przyzwyczailiśmy…
Jechaliśmy dziś drogą widokową klifami. Barierek nie zauważyłam, za to jeden wędkarz coś wyciągał z dołu siedząc na klifie… ale się zerwało.
Plaże są dość wietrzne po zachodniej stronie i fale wręcz regularne. Najbardziej podobała mi się plaża z formacjami skalnymi, pomiędzy którymi można było spacerować. Fajny klimat, a i chłopcy pobiegali wśród skał, do momentu zdarcia skóry na stopie Czarka o wystający kamień.
Dzień 6 – Zachodnie wybrzeże – ciąg dalszy
Następny dzień upłynął pod kątem poszukiwania bezludnych plaż, po przebiciu się przez zakurzone ubite drogi i raz nawet stado kóz i owiec.
Zwiedzaliśmy też punkty widokowe wzdłuż klifów.
Na koniec dnia zjedliśmy obiado-kolację w knajpce przy plaży i pobyczyliśmy się na piasku. Chłopaki weszli do wody poskakać po falach – wreszcie jest to znośne, jeśli chodzi o temperaturę wody.
Grzegorz zachwyca się w Algarve (rejonie, w którym jesteśmy) drogami i rozwiązaniami skrzyżowań. Pełno tu rond i prawo-skrętów do skrętu w lewo 🙂 Przejścia dla pieszych w niektórych miejscach są pokryte progami na pół metra (może przesadzam, ale myślę, że w powietrze to tu niejeden wyleciał na nich).
Przez cały praktycznie wyjazd szukaliśmy osiołków. Założyliśmy się nawet z chłopcami o podwójne lody, czy je wypatrzą. Dzień minął i nic, następny też nic. Dopiero w kolejnym nastąpił wysyp – 3 pod rząd 🙂 A jednak są tu. Więcej spotykamy koni, pasących się na nie wiadomo czym, dla zmylenia 🙂
Dzień 7 – Gorąco – wreszcie
Wreszcie jest 30 stopni i prawie bezwietrznie. Słońce przypieka konkretnie. Pojechaliśmy do Cavaeiro pospacerować ścieżką wzdłuż klifów. Można było wchodzić na formacje skalne i przechodzić tunelami uformowanymi przez ocean. Spokój spaceru zepsuła babeczka, która uruchomiła drona… no i się zaczęło. Mewy, które mają tam gniazda, rozpoczęły atak na dron – najpierw spuściły broń biologiczną, potem latały jak oszalałe wykonując akrobacje niczym bombowce. Hałasowały przy tym okrutnie. Pani niczym się nie przejęła i dobre 15-20 minut pozowała jeszcze do ujęć. Pocieszające było to, że będzie miała sporo do czyszczenia po wylądowaniu. Biedne mewy najadły się strachu.
Wprowadzono dodatkowe obostrzenia w Portugalii: maseczki non stop, godzina policyjna, mniej ludzi w sklepach itd. Jutro wyjeżdżamy.
Podobno wiele osób utyka w kolejce do wykonania testu na Covid na lotnisku i nie zdąża na samolot. Ja zrobiłam test antygenowy dziś, stojąc 40-50 minut w kolejce. Grzegorz z chłopakami, jeśli będzie to konieczne, zrobią test po powrocie.
Wszędzie mijaliśmy reklamy „Sand City” – największe na świecie zgromadzenie budowli z piasku. Pojechaliśmy tam. Bilet rodzinny kosztował 23EUR i trzeba przyznać, że było prze fajnie. Figury były podzielone tematycznie, kontynentami, bajkami, krajami. Nawet Grzegorz się ucieszył widząc Star Wars.
Niestety, albo i „stety” widać, że liczba turystów w Portugalii to nie to samo, co w normalnych okolicznościach. Część restauracji czy miejsc jest zamknięta w ogóle (choć nie wygląda to tak źle jak w zeszłym roku na Maderze).
Na koniec wyjazdu pojechaliśmy na plażę w Portimao z malowniczymi skałami i przejściami pomiędzy nimi. Pierwszy raz byliśmy na plaży, gdzie było tak dużo ludzi. Woda była znacznie cieplejsza, więc poskakaliśmy po falach. Tomek tradycyjnie udoskonalał swoje budowle wiedziony tym, co widział w Sand City. Próbowaliśmy z Czarkiem grać piłeczką i drewnianymi paletkami. Wygląda na to, że musimy to jeszcze poćwiczyć.
Na koniec zarówno dnia, jak i naszego wyjazdu, zjedliśmy kolację w Casa da Mare w Alvor, z widokiem na rozlewisko rzeki z łódkami.
Polecam takie mniejsze miejscowości, są spokojniejsze, bardziej malownicze i mimo braku miejsc parkingowych, jednak jakoś się stale znajdują.
Dzień 8 – Wyjeżdżamy
Koniec tego dobrego. Codziennie śledzimy informacje o warunkach wjazdu po Polski. Trudno za tym nadążyć, bo zmiany są „co chwilę”. Miejmy nadzieję, że bez problemu dotrzemy do Wiednia, gdzie pozostawiliśmy samochód i stamtąd do domku.
Dziękujemy wszystkim „stalkerom” bloga za czytanie i motywowanie do pisania. Do następnego razu 🙂
Kochani !!!! Uważajcie na siebie !!!! Zwłaszcza na tą indyjska odmianę 😔 ale niech Wam to nie przeszkodzi w zwiedzaniu tego pięknego zakątka 🤗 . Pozdrawiam.
Hej ! Co do sardynki to mnie zaskoczyliście ( wielkości śledzia 🤔🤔🤔😊😋😋😋😋 ) chętnie bym spróbowała , tej seabas również 😊😊😊.
Utrwalajcie opaleniznę a w sierpniu ją poprawicie !!!!
Mam nadzieję że z nogą Grzegorza wszystko ok .
Pozdrawiam 🤗
Już nie mogę się doczekać zdjęć z tych wszystkich pięknych miejsc ( jak na razie moja wyobraźnia mocno pracuje podpierając się blogiem 😊🤗🤗).
Do zobaczenia !!!!