Jak śpiewał Frank Sinatra – ta piosenka bardzo pasuje do tego miasta. W Nowym Jorku usłyszałam ją do tej pory dwa razy – raz z radia jadąc Uberem, drugi raz z głośników umieszczonych na dziwnie zmodyfikowanej deskorolce, którą napędzał młody czarnoskóry chłopak ubrany od stóp do głowy w barwy narodowe USA z powiewającą peleryną i wielkim kapeluszem.
Ale wróćmy do początku. Garść informacji i porad – jak przetrwać i przeżyć ? w Nowym Jorku.
Ostatni uśmiech do Pana ze służby granicznej zadającego pytania – a dlaczego i po co i na jak długo i Welcome to United States of America.
Jet Lag
Jak to ogarnąć? Różnica czasowa wynosi o tej porze roku 6 godzin – niby nie dużo. Mam 38 lat (wolę mówić, że jestem po 30 – bo to przecież prawda ?) – niby nie dużo. A jednak. Kilka… kilkanaście lat temu pewnie nie ruszyłoby mnie to, przespałabym cały lot, potem poszła spać dalej i rano wstała jak nowo narodzona. Jednakże z przykrością stwierdzam, że przestawienie trwało u mnie jakieś 3 dni. Spowolnione myślenie, rozbicie, brak apetytu. Spałam nawet po 10 godzin, a i tak miałam problem z pobudką (choć szczerze mówiąc zawsze mam z tym kłopot ?). Zaintrygował mnie ostatnio kolega, który stwierdził, że latając do Stanów nie przestawia się na czas lokalny, tylko działa nadal wg polskiego, czyli jeśli chodzi spać w Polsce o 23:00, to w NY kładzie się o 17:00… o tej porze jestem jeszcze w pracy… ciekawe…
Nie pomogę Wam w kwestii przedostania się z lotniska do „miasta”, bo miałam zapewniony odbiór. W drodze z lotniska mijaliśmy most Brooklyński o zachodzie słońca. Mocno amerykański widok.
Jechałam do NY z pewnymi oczekiwaniami:
- będzie dużo wielkich samochodów, bo paliwo jest bardzo tanie – najwięcej widzę japońskich;
- wszędzie będą powiewały flagi amerykańskie – i tak jest, plus na każdym kroku napisy „I love NY”;
- ludzie będą uśmiechnięci od ucha do ucha z nastawieniem „can do” – raczej wszyscy udają, że się nie widzą;
- będzie bardzo dużo otyłych ludzi – nie zauważyłam wiele takich osób;
Mieszkam na Brooklynie, w hotelu naprzeciw zakładu pogrzebowego i sklepu z pamiątkami. Z okien widzę kultowe Dunkin Donuts, przy którym zatrzymują się wozy policyjne ? Dźwięk syren za oknem jest powszechny, lokalesi nie zwracają na to uwagi. Korki to też coś normalnego, zwłaszcza w godzinach dojazdu i powrotu z pracy (8-9; 15-18).
Poruszam się Uberem – samochody pełniące rolę przewoźników mają numery rejestracyjne zaczynające się od T, a kończące na C – żółte tablice. Korzystam z opcji Uber Pool – kiedy jedziesz z innymi osobami poruszającymi się w tym samym kierunku. Kilka Uberowych spostrzeżeń – kierowcy nie zaczynają rozmowy, chyba, że ty to zrobisz – choć nie zawsze kontynuują temat. Współpasażerowie często udają, że cię nie widzą. W późnych godzinach można jechać z różnymi dziwnymi typami np. W kapturach – niczym postaci z Gwiezdnych Wojen – nie widać im twarzy. Może to nawet lepiej.
Generalnie poruszając się transportem miejskim dobrze wyrobić sobie tzw. „niewidzący wzrok” – gapisz się w jeden punkt niczym otępiały i niby nic nie widzisz. Spróbuj tak zrobić, jak widzisz mopsa ubranego w kurteczkę w kolorach flagi… oczywiście amerykańskiej. Pierwszego dnia mijałam „Polskie przedszkole.”
Do przemieszczania się przydaje się Google maps – działa bardzo dokładnie biorąc pod uwagę nawet bieżące remonty linii metra czy drogi. Dołożyli teraz opcję bieżącego informowania gdzie masz wysiąść – telefon mówi Ci – zaraz wysiadasz, a potem „teraz”.
W sklepach spożywczych wszystko jest XXL – soki po 2 litry, wielkie jogurty, płatki śniadaniowe jak dla wojska. Nawet Subway reklamują z opcją pięciu kulek mięsa w środku – drugi biegun wersji light.
Gdziekolwiek jesteś – po prostu czytaj – wszystko jest jasno napisane – w sklepie, w metrze, w Internecie.
Nadszedł weekend, zatem sobota – pierwszy dzień na eksplorację miasta. Co zwiedzić? Szybkie googlowanie, lista na odręcznie spisanym świstku papieru, nie tak, jak mój szanowny małżonek – excel, prognoza kosztów i czasu.
Na mojej liście napisałam:
- Times Square
- Theater District
- Empire State Building
- Rockefeller Center
- Central Park
- Statua Wolności
- Most Brooklyński
- World Trade Centre
Sobota, 12 stycznia
Ani grama śniegu, wiatr i nieziemsko zimno. Czuć w powietrzu śnieg, a dłonie zamarzają zaraz po wyciągnięciu z kieszeni. Mimo wszystko mam kilka zdjęć.
Przy większych stacjach metra można kupić kartę do metra – można zapłacić gotówką lub kartą. Karty używa się tylko przy wejściu – można wtedy zobaczyć ile jeszcze na niej zostało – wyświetla się na ekranie. Pomocna strona, którą warto przejrzeć w temacie poruszania się to: http://www.mta.info
Times Square i Theater District
Metrem podjechałam na stację, nie Times Square, tylko 42 ST – wysiadłam wprost na Times Square. Wmieszałam się w tłum turystów z Włoch, Azji, Niemiec i innych niezidentyfikowanych krajów. Wspięłam się na schody pośrodku tego dziwnego kształtem placu, selfie, fotki i uciekam z tego wiatru. Wielkie reklamy dookoła mrugają światłami, żółte taksówki jeżdżą jedna za drugą, Broadway kusi musicalami i sztukami.
Budowa równoległych i prostopadłych ulic sprawia wrażenie porządku, ulice w dużej mierze są jednokierunkowe, aleje – wielopasmowe i w dwie strony.
Theater District jest zaraz obok – z szeregiem codziennie wystawianych sztuk. Mijałam budki z hot-dogami i preclami – słynne nowojorskie przekąski. Dziś nie było dane mi ich spróbować.
Fala tłumów przesuwała się we wszystkie strony mijając betonowe barykady NYPD przywodzące na myśl wydarzenia z europejskich ataków terrorystycznych.
Empire State Building
Dostałam kiedyś puzzle 3D z tym budynkiem, więc od razu go rozpoznałam. Na puzzlach prezentował się dużo lepiej. Na żywo – otoczony innymi wysokimi budynkami, trudno go dokładnie obejrzeć. Trzeba mocno zadzierać głowę, a i tak można obejrzeć tylko część. Nie zdecydowałam się na obejście budynku dookoła, bo jest dosyć pokaźny. Nie szukałam również jakiegoś wejścia do niego. Odhaczyłam na liście – checked.
Rockefeller Centre
Spacer 5th Avenue w słoneczku świecącym w plecy należał do przyjemnych. Zaczęłam już przechodzić przez ulice jak nowojorczycy – jak nic nie jedzie to możesz iść, tylko uważaj na kierunek jazdy.
Kiedy z przodu wyłonił się kościół z białego kamienia pośród wieżowców, skręciłam w lewą stronę na krótką promenadę. Kolejne lodowisko przed centrum Rockefeller, na wpół zamarznięte fontanny, sklep lego ?. Lodowisko otoczone było wieloma flagami. Do budynku też nie wchodziłam, choć można zamówić sobie wycieczkę po nim.
Central Park
Ostatni punkt na dziś – przypominam, że jest mega mroźnie i wietrznie. Spodziewałam się wielkiego parku, jak w Londynie, tymczasem szeroki on nie jest, bo stojąc pośrodku widać zabudowania, ale za to jest baaaardzo długi. Wygląda jak wycięty nożem spośród budynków Nowego Jorku. Przed wjazdem stoją dorożki i wisi tabliczka zakaz palenia papierosów na terenie parku.
Nie mogłam wyjść z podziwu, jak wiele osób uprawiało jogging w parku, podczas, gdy było tak przenikające zimno. Dookoła biegały też szare wiewiórki – tylko horyzontalnie. Ten park musi pięknie wyglądać latem. Teraz wszystko było szare… i zimne ? Spacer zakończyłam w połowie parku przy jeziorku żółwim. Chciałam zobaczyć zameczek na terenie parku, ale był w remoncie. Młodzież rzucała lód na zamarznięte jeziorko, co powodowało bardzo dziwny dźwięk, jakby ptaków siedzących w zaroślach – nie do powtórzenia.
Wyszłam od strony West na The American Natural History Museum, co podsunęło mi pomysł na jutro. Pierwotnie miałam wybrać się na musical np. King Lion, ale pod kątem budżetu – muzeum jest dużo tańsze USD 23, podczas gdy wspomniana sztuka to koszt ponad USD 100, przy czym tuż przed rezerwacją wyskoczyły jeszcze dodatkowe koszty USD 40 za jakąś obsługę.
Po ciężkim dniu zafundowałam sobie amerykańską obiado-kolację – nóżki z kurczaka z KFC i pączka old-fashioned z Dunkin Donuts (jedyne 290 kalorii) – na półkach nie było cen, tylko kalorie.
Wrażenia z KFC – kurczak taki sam, Colesław – tu mi bardziej smakuje. Co do pączków – spodziewałam się, że będą tłuste i przesłodzone, ale ale… zaskoczenie – były trochę kruche i słodkie w sam raz. Specjalnie wzięłam tradycyjne, żeby sprawdzić je w oryginale. Rodzajów tych pączków z dziurką było ponad 10. Muszę uważać, przytaczając historię naszej koleżanki, która po 3 miesięcznym pobycie w US przytyła 11 kg właśnie przez słodycze ?.
Metro
Z angielskiego amerykańskiego to subway. Metalowe wagony z obowiązkowymi flagami narysowanymi na nich suną po torach. Stojąc na jednej stacji widać drugą – równoległą, ponieważ w większości miejsc są po prostu dziury w ścianach – celowo, tak zbudowali, przy czym teraz proszą, żeby nie przechodzić tamtędy, bo w zeszłym roku zginęło tak 6 osób. Muszę przyznać, że nigdzie nie czekałam tak długo na metro, jak tu. Metrem jeździłam już w Londynie, Paryżu i Sztokholmie. Nowojorskie jest najtrudniejsze do ogarnięcia i najwolniejsze. 15 minut oczekiwania na wagon, to naprawdę bardzo dużo czasu. Ponadto musisz zapoznać się z ogólną mapą Nowego Yorku, ponieważ, żeby wejść na odpowiednią stację i wsiąść do odpowiedniego wagonu potrzebna Ci znajomość:
- Zwykle literki linii (cyfry rzadziej)
- Można się posiłkować kolorem linii, choć lepiej sugerować się literką, bo czasem są np. dwie żółte linie rozjeżdżają się w jednym miejscu
- Kierunek, w którym zamierzasz jechać, czyli ostatnia stacja
- I tu jest wyższa szkoła jazdy – musisz znać kierunek – Uptown, Manhattan, Brooklyn – ponieważ tylko tak dojdziesz na odpowiednią stację.
Hiszpański i inne języki
Nie przypuszczałam, że język hiszpański tak bardzo mi się tu przyda. Słychać go wszędzie – w hotelu, sklepach, w metrze. Dosyć dużo jest też Azjatów, których spotykam na przykład jak czytają swoje gazety w zapisane „krzaczki” lub jak przysypiają oparci o szybę jadącego metra.
Niedziela, 13 stycznia
The American Natural History Museum
Rankiem zjadłam śniadanie w odcieniu żółci i beżu – żadnej zieleniny nie ma na śniadaniach hotelowych – tosty, rogaliki, słodkie zawijańce, maszyna do robienia gofrów, której jeszcze nie rozgryzłam, omlet, boczek podejrzanego brązowego koloru. Jedyny kolorowy akcent to sok pomarańczowy i jogurt modyfikowany. Kiedy na śniadanie dołączyła grupa hipisów poczułam się jak na Woodstock – kolorowe ciuszki, długie włosy – wszyscy, bose stopy. Jeden z nich na koniec swojego śniadania beknął, puścił bąka i wyszedł… odechciało mi się jeść…
Na niedzielę zaplanowałam lightowy wypad do muzeum naturalnej historii przy Central Parku. Koszt biletu USD 23. Znacznie bardziej w zasięgu niż musical. Wejście do muzeum jest nawet wprost z metra. Cztery piętra wystaw wszelkiej tematyki od podwodnego świata, poprzez szkielety dinozaurów, historie różnych cywilizacji, po salę z planetami i meteorami. Świetne miejsce dla dzieci, sporo multimedialnych miejsc, wyświetlanych filmów, ekranów dotykowych. Można dotknąć na przykład sporego zęba rekina, zobaczyć zmiany pogodowe na przełomie lat, zważyć się na księżycu, zobaczyć jak działa sejsmograf, pooglądać zwierzęta w zasadzie z całego świata. Większość jest wypchana i znajduje się w zaaranżowanych gablotach wyglądających jak ich środowisko naturalne. Trzeba przyznać, że wszystko wygląda bardzo naturalnie, a rzeczywiste rozmiary zwierząt, nawet tych żyjących obecnie, przyprawiają o kompleks niższości. Ogromne łosie, niedźwiedzie, tuńczyki (a w puszce takie niewinne), orły, słonie i goryle. Najlepiej zdecydować się na czym Wam najbardziej zależy i od tego zacząć. Spędziłam tam ponad 4 godziny i oglądnęłam wszystko – oczywiście na początku bardzo dokładnie, ale potem przez niektóre wystawy prawie przebiegałam. Naprawdę warto – świat w pigułce. Tak mnie wciągnęło, że nie zdążyłam zobaczyć kolejnych punktów. Słońce zaszło dziś o 16:51 ?
Sobota, 09 luty
Śnieżyca
Kolejna podróż do USA nie była taka prosta jak pierwsza. Wszystko zaczęło się już na lotnisku… w Krakowie. Opóźnienie samolotu do Monachium z powodu burzy śnieżnej w Niemczech. Niemen śpiewał „Dziwny ten świat…” a powinien „Mały ten świat”. Na lotnisku spotkałam 2 znajome mi osoby, które tym samym samolotem planowały lecieć z przesiadką w różnych kierunkach – Londyn i Barcelona. Zatem utknęliśmy na ponad 2 godziny na lotnisku, żeby finalnie po wylądowaniu w Monachium dowiedzieć się, że wszystkie dalsze loty są odwołane. Zainspirowani tym spotkaniem tworzymy krótki poradnik podróżnika, który zamieszczam poniżej w dalszym tekście. Pozwoliliśmy sobie nazwać się „professional travellers”.
Spostrzeżenia tymczasowego lokatora
Nowy York zwany miastem, które nie śpi. Świetnie się to czyta i słyszy, ale w praktyce to jeden wielki hałas – na przykład przez „cienkie” okna poranne dostawy do sklepów w postaci wielkich ciężarówek trąbią, jakby parkowały przy twoim łóżku mówiąc – WSTAWAJ! (zwłaszcza w weekend). Słyszysz wszystkie przelatujące samoloty – bo lotniska nie są daleko. A w dzień w biurze – jakby przez twoje biurko przetaczały się wszystkie możliwe pojazdy na sygnale. Aż dziwne, że przepisy budowlane na to pozwalają. Czyżby nie słyszeli o zanieczyszczeniu hałasem? Nawet w pokoju klimatyzacja huczy jak trzy odkurzacze.
Najbardziej popularne amerykańskie jedzenie jest koloru beżowego – frytki, kurczaki, steki – wszystko smażone. Wystarczy przeglądnąć menu ze zdjęciami – bez „zielonego”, to kuchnia amerykańska.
Kraj napiwków – mały szczegół o którym zapomniałam. Ameryka napiwkami stoi. Oczekują ich taksówkarze, pokojówki pod poduszką, jak ktoś wskaże ci drogę, pomoże z czymkolwiek. W restauracjach jest opcja napiwku nawet do 30%. Już teraz rozumiem dlaczego jednego dnia nie miałam zaścielonego łóżka, a kolejnego nie wyrzucone śmieci w pokoju hotelowym… poprawię się.
A propos śmieci – Nowy York przykro stwierdzić, ale w wielu miejscach nie różni się od Delhi pod względem śmieci na ulicach. Obrzydliwe fruwające plastikowe torby, papiery… I inne rzeczy, którym lepiej się nie przyglądać.
Intrygująca jest liczba kościołów różnego typu, które widuje. Od tych najbardziej tradycyjnych, widywanych też w Polsce, po egzotyczne jak: Kościół Cudu Brooklyńskiego…
Wczoraj widziałam też polską podróbkę sklepu „Biedronka” z wielkim godłem na rogu sklepu. Obok nazwy sklepu była taka amerykańska biedrona – większa ?
Zaskakujące. Oprócz piesków w ubrankach, słyszałam dziś ciekawy tekst. Wysoki Pan w wieku około 65 lat rozmawiał przez telefon tłumacząc coś komuś i rozpoczynając zdanie: „I talked to my girlfriend and she….” Miło mieć w tym wieku „dziewczynę”.
Ciąg dalszy zwiedzania
World Trade Centre – przygnębiające miejsce po dwóch wieżach, które w 2001 roku legły w gruzach. Pomnik ku ich pamięci wygląda bardzo majestatycznie – wielkie czarne kwadraty w ziemi i stale przelewająca się woda do mniejszego kwadratu w środku. Dookoła imiona i nazwiska wszystkich ofiar, w tym tych, którzy zginęli próbując pomóc – strażacy i inne służby, a także pasażerowie samolotów. Czytałam, że niezidentyfikowane szczątki ofiar zostały pochowane w zbiorowej mogile pod pomnikiem. Bardzo przygnębiające miejsce i jakieś takie bardziej ciche niż pozostały Nowy York. Obok znajduje się Memorial Muzeum – ciemny budynek z kolorową kolejką do wejścia. Nie wchodziłam do środka. Niesamowite wrażenie robi budynek obok z galerią – niczym anioł czuwający z rozpostartymi skrzydłami. Nieopodal stoi nowa wieża zwana One Trade Centre. Na jej szczycie znajduje się punkt widokowy.
Statua Wolności – obowiązkowy punkt na liście turystów. Złośliwie przez cały tydzień było ponad 10 stopni na plusie i świeciło piękne słoneczko. Dziś również grzało na szczęście, przy czym temperatura spadła do koło zera i wiał tak przenikliwy wiatr, że wyciągnięcie ręki z rękawiczki groziło odmrożeniem. Udałam się w poszukiwaniu najbliższej lokalizacji na zobaczenie statuy. Najlepiej dotrzeć na nadbrzeże i wędrować wzdłuż dobrze utrzymanym deptakiem. Mimo najbliższego chyba miejsca – koło przystani promowej, statua jest wielkości małego paznokcia ?. Widać za to ładnie Manhattan i most.
Czas na spróbowanie drugiego nowojorskiego specjału – hot doga. No cóż – nie było na nim cebulki i na żadnej budce nie widziałam takiej informacji. Parówka była raczej jak norymberska kiełbaska. Smakowało, było ciepłe i nie zatrułam się?
Wall Street – Zapomniałam o tymże przybytku w pierwotnym planie. Przez przypadek trafiłam na słynnego szarżującego byka do którego ustawiała się kolejka do zdjęć. Mijałam sklepy tak markowe, że nie odważyłabym się do nich wejść, a nawet spojrzeć trudno. W przeciętnym butiku w Polsce ekspedientki obcinają cię oceniając twoje finansowe możliwości, a co dopiero tutaj. Niejedna nowojorska sprzedawczyni co prawda już przejechała się na przypadku jak z „Preety Woman” (może niekoniecznie wszystkie sytuacje związane z tym zawodem), ale precedens trwa.
Ostatni punkt programu na dziś Most Brookliński. Dotarłam do kładki dla pieszych i ruszyłam z Manhattanu na Brooklyn w tłumie fotografujących siebie i okolicę ludzi. Kładka biegnie ponad drogą. Zawsze mam wrażenie, że spadnie mi telefon, jak wyciągam go, żeby zrobić zdjęcie w takich miejscach. Z mostu widać pięknie wysokie budynki Manhattanu i troszkę Statuę ?
Zanim odmarzł mi nos znalazłam metro i pojechałam do hotelu.
Poradnik Professional Traveller:
- Bądź zawsze miły dla tych, którzy mają dostęp do twojej szczoteczki do zębów.
- Nie wzywaj stewardessy nadaremno.
- Nie rób głupich min do pracowników ochrony lotniska.
- Załóż, że wszyscy znają twój język, nieważne w jakim zakątku świata jesteś i jak wygląda człowiek, którego spotykasz.
- Omijaj Monachium w okresie zimowym.
Niedziela, 10 luty
Do poradnika możemy dopisać pkt. 6 – jeśli już masz gdzieś utknąć na lotnisku, to najlepiej na niemieckim i z Lufthansą. W ciągu tygodnia wszystkim nam zwrócono koszty noclegu i przejazdu do hotelu. Odpowiedzi od linii lotniczych dostawaliśmy do 24 godzin. Świetna obsługa.
Ale wróćmy na ziemię.
Słoneczna niedziela minęła po amerykańsku, choć nie do końca, bo tylko druga część dnia.
Znalazłam najbliższy kościół katolicki i spacerkiem do niego dotarłam mijając ogromny budynek przy Atlantic Avenue – schron dla bezdomnych. Myślałam, że będę jedyną „białą” na mszy, ale były jeszcze dwie osoby. W sumie było nas około 50 jednostek na cały kościół, czyli każdy mógł mieć własną ławkę. Na wejściu wszyscy dostali śpiewniki i ulotkę na temat życia w małżeństwie – jako rozwiązanie na wszystkie problemy. Czarnoskóry ksiądz mówił z francuskim akcentem po angielsku, a msza była okraszona pięknym gospelem. Ciekawe doświadczenie – polecam.
Drugą część dnia spędziłam na zakupach (których nie znoszę!). Zakupiłam sztucznego kwiatuszka do biura i kilka prezentów. Sklepy, stacje benzynowe, toalety – w większości miejsc w Nowym Yorku są, jakby to powiedziała moja wychowawczyni z liceum, daleko w latach posunięte. Ząb czasu mocno nadgryzł wiele z tych miejsc. Poza tym wszędzie walają się śmieci, nawet wewnątrz – nie tylko na ulicach. Kręciłam się wokół Barclays Centre, gdzie odbywają się koncerty i sportowe wydarzenia. Ostatnio widziałam, że był tam koncert Eltona Johna.
Powrót do Polski nie należał do przyjemnych podróży – 7 godzin na ogonie samolotu, energiczny 6 latek, który trenował kickboxing na moim oparciu i turbulencje, jakich nie pamiętam – rzucało nami na wszystkie strony świata. Chwilowo też spadaliśmy, a potem się wznosiliśmy…. Taki roller caster…
Sobota, 09 marzec
Wreszcie doczekałam się przyjemnej pogody na zwiedzanie. Oczywiście nadal jest zima I gdzieniegdzie leżą łachy śniegu, ale pierwszy raz moje dłonie nie cierpiały krioterapii podczas robienia zdjęć.
High Line
Stare tory metra/kolejowe poprowadzone nad Dolnym Manhattanem, przerobione na deptak. Pora roku nie ujawniła pełnego uroku tego miejsca, ale to nie przeszkodziło setkom ludzi towarzyszyć mi w tym spacerze. Bezpieczne miejsce dla dzieci, choć w kilku miejscach trwała budowa. Przeszłam tą ścieżkę całą. Bardzo przyjemny spacerek.
Broadway Show
Wczoraj kupiłam okazyjnie bilety na My Fair Lady – musical na Broadway-u. Użyłam do tego programu Today TIX, choć pewnie jest wiele takich. Musiałam biec, żeby zdążyć do Lincoln Centre Theater. Martwiłam się, że boczne siedzenie na balkonie to nie jest dobre miejsce, ale było bardzo wygodnie i widziałam jak aktorzy schodzą ze sceny. Generalnie wrażenia były niesamowite jeśli chodzi o muzykę – orkiestra na żywo umieszczona pod sceną, przepiękna i gigantyczna dekoracja wjeżdżająca na scenę. Na początku przedstawienia jeden z głównych aktorów niespodziewanie złamał laskę, którą się podpierał. Pomyślałam wtedy, że nic nie zastąpi występów na żywo. Sala była prawie pełna. Mogę skreślić jeden punkt z mojej listy ?
Pokoje hotelowe
Obecnie jestem w szóstym hotelu na Brooklynie i może już wystarczy tych zmian. Codziennie odkrywam coś innego w tych pokojach. W przedostatnim hotelu na przykład – miła niespodzianka – kapciuszki i szlafroczek, a od okien wieje jak z lodowej jaskini. Do przykrycia się z reguły jest cieniutki kocyk owinięty w prześcieradło. Kolejnego dnia odkryłam na półce „zestaw dla kobiet” i osobno dla mężczyzn z „masażerem” – cokolwiek to znaczy ? W jednym z hoteli – pełna lodóweczka – kuszące ?
Są też ekspresy do kawy i herbaty – dwa w jednym. W każdym pokoju hotelowym było żelazko do prasowania i deska. Na korytarzach zwykle dostępne są maszyny do lodu – mają to fioła na tym punkcie. Nawet w środku zimy. Wszystkie pokoje wyposażone są w pojemniki na lód.
Uber i inni
Dalsze doświadczenia w podróżach Uberem dają mi szerszy światopogląd. Ostatnio wiózł mnie Pan o oryginalnym imieniu „Hui”.
Zamawianie transportu poprzez Uber – pool niesie za sobą wiele nieporozumień. Musisz uważać na jeden mały guziczek odnośnie tego, czy podejdziesz pod miejsce odbioru i do miejsca docelowego, czy nie. Nie raz już jechałam z ludźmi, którzy tego nie kumali. Można też poruszać się drugą siecią Lyft, oczywiście są też inni. Raz jechałam zieloną taksówką i miałam okazję zobaczyć jak to wygląda z tylnego siedzenia – oddzielona od kierowcy prawie jak w wozie policyjnym.
Fast food jeszcze raz
Jak już wspominałam tutejsze fast foody to nie to samo, co nasze czyściutkie i wypieszczone restauracje o tej samej nazwie na żółtą literę M. Skusiłam się na fryteczki. Zamawia się na panelach dotykowych. Obsługujące Panie, przykro stwierdzić, ale ich sylwetki były wyjątkową antyreklamą tego miejsca. Podeszłam do lady, żeby zapłacić, a Pani przyjmując ode mnie banknot zauważyła leżącego na podłodze obok niej nuggetsa (wszędzie leżały też papiery i podłoga była ogólnie brudna). I co zrobiła z tym kawałkiem kurczaka? Kopnęła go dalej…
New York
Efektem ciekawej rozmowy z kierowcą Ubera było stwierdzenie: Nowy York to nie jest miasto, to odrębne państwo – nikt tu nie jest u siebie, wszyscy są na równych prawach. Miasto ma takie samo podejście do wszystkich, dużo wymaga, ale też odpłaca za ciężką pracę.
Sobota, 13 kwiecień
Spacer po mieście, gdzie wszyscy jeżdżą samochodami
W tym tygodniu udało mi się udać się po pracy na godzinny spacer do hotelu. Słonko chyliło się ku zachodowi przyjemnie ogrzewając twarz. To nic, że sałatka w reklamówce puściła soki i wylała się na zewnątrz… Idą Święta Wielkanocne i jak to w Ameryce, nie może zabraknąć badziewnych… przepraszam, świątecznych ozdób przy domach. Przekrój i różnorodność jest spora: od dmuchanych ciepłym powietrzem zajęcy z jajkami, po naklejanki na oknach i obręcze z jajkami wieszane na drzwiach. Widać też pozytywne napisy typu „spring is coming” ?, jak i „zabawne” ostrzeżenia typu „Don’t you dare park here”. Generalnie trzeba uważać, żeby nie wdepnąć w dziwne substansje, gumy do żucia lub ciemne masy – lepiej nie wiedzieć czemu zalegające na chodnikach. Duże miasta mają zdecydowanie swoją florę bakteryjną…
Nowojorska dżungla
Kilka razy miałam okazję z sercem w gardle obserwować jak dzieci w wieku 3-4 lat bawią się blisko ruchliwej ulicy – najwyraźniej czując się jak ryba w wodzie w swojej nowojorskiej dżungli. Jeden 10 latek przechodził obok mnie z pełnowymiarowym baseballem, drugi miał pistolet rodem z Gwiezdnych Wojen. Takie wojenne tematy.
Generalnie trudno o znalezienie kawałka trawy w takich dzielnicach – biedne pieski… Jeśli już dookoła drzewa rosną jakieś kwiatuszki – są szczelnie ogrodzone i mają obowiązkową tabliczkę, żeby nie wchodzić, nie deptać, nie załatwiać się.
Jeśli podczas jazdy zdarzy się, że dwa samochody otrą się o siebie, nikt się nie zatrzymuje, żeby cokolwiek spisać. Poleci kilka przekleństw i każdy jedzie dalej w swoją stronę.
W tym tygodniu miałam ciekawą rozmowę w sprawie różnych dzielnic na Brooklynie – gdzie najlepiej mieszkać. Mój rozmówca wymienia: ta dzielnica jest arabska, ta rosyjska, ta włoska, ta żydowska itd… a która jest amerykańska??? Nie ma ? To jest właśnie Nowy York – Brooklyn.
W sobotę około 20 stopni – wyszło słońce tak mocno pieczące, że spaliło mi ramiona. Przy czym kilka dni wcześniej podawali w wiadomościach, jak na północy kraju ludzie toną w śniegu, a całkiem niedaleko w międzyczasie rozpoczął się sezon tornad i huraganów. Ot różnorodność.
Uważajcie na drobne zakupy. Dałam się nabrać kupując pamiątkę – cena była na niej niższa niż zapłaciłam, więc wróciłam do kasy, gdzie Pan poinformował mnie, że to przez podatek. Wyszłam więc, żeby kilka minut później uświadomić sobie, że nie dostałam rachunku. Podobnie przy zakupie wody w parku – skasowano mnie o dolar więcej – trzeba się upominać i pilnować swojego.
Znowu zaczyna mi dokuczać ten ciągły hałas. W hotelu – buczy wentylator, w biurze – po drugiej stronie drogi mamy budowę – ciężarówki przewijają się cały dzień, plus kilka wozów policyjnych przejeżdża na sygnale z pobliskiego posterunku. Udało mi się znaleźć w miarę ciche miejsce w Central Parku, który o tej porze roku – eksplodującej wiosny, drastycznie różni się od tego szarego i cichego miejsca w zimie. Jest tak dużo turystów, dzieci, rowerzystów, że trudno się spaceruje. Gdzieś pośrodku udało mi się znaleźć ławeczkę, z dala od gwaru ludzi, koncertów na perkusji czy saksofonie. Naprzeciwko w kałużach wśród liści kąpały się ptaki. Uroczo. Eksplozja zieleni i piękne kwiaty na drzewach. Pierwszy raz widziałam tak ogromne magnolie. Pachną wiosną ?
Ceny hoteli gwałtownie wzrosły – jak pąki na drzewach. Zaczyna się turystyczny sezon na Nowy York.
Sklep Disney’a
Trzeba przyznać, że Amerykanie wiedzą co robią w takich miejscach. Sklep znajduje się tuż obok Times Square. Na wejściu błyszcząca złota Myszka Mickey. Życzliwie nastawieni obsługujący, młodzi i uśmiechnięci, chętni do pomocy. W tle muzyka filmowa. Stojąc w kolejce do kasy co jakiś czas podchodzi jedna z obsługujących osób mówiąc do czekających, jak bardzo dziękuje za cierpliwość. Atmosfera jest przemiła. Raj dla dzieci. Jakość produktów… hm… maskotki faktycznie wyglądają ładnie. Pozostałe rzeczy: ubrania, piórniki, kubki, figurki, lego – nie wyglądały na jakieś wyjątkowe. Podkoszulki dziecięce z poliestrem. Sklep nie był jakoś świetnie wyposażony w nowości – więcej jest w internecie. Tak czy inaczej na dwóch piętrach milusińscy mogli znaleźć wiele powodów do przetrzebienia portfeli rodziców.
Niedziela, 14 kwiecień
Wybrałam się dziś do muzeum MET – największe w Ameryce i najstarsze.
Wiem już z pewnością, że jeśli mój szanowny małżonek będzie chciał się tam wybrać – powinien iść sam i czekać tam już od godziny otwarcia. Nie sposób zobaczyć wszystkiego w jeden dzień. Bilet kosztuje USD25 i obowiązuje na 3 nadchodzące dni. Można go kupić przez Internet, w kasie, albo w automatycznym kiosku w hallu muzeum. Są trzy osobne budynki muzeum. Byłam tylko w jednym… Imponujące zbiory, różnorodność wystaw, ciekawa forma prezentacji. To takie dziwne uczucie patrzeć na obraz namalowany przez Picasa, Van Gogha czy Moneta. Nogi mam krótsze o jakieś 10 cm po tej wycieczce, a głowę cięższą po tej dawce wiedzy. Jedno jest pewne – styl biżuterii nie zmienił się wiele na przełomie wieków ?
Środa, 8 maj
Eksplozja wiosny otoczyła Nowy York ciepłą ręką. Jest zielono, słonko mocno grzeje, a z drugiej strony, każdy kawałek trawnika jedzie siuśkami.
Spacerując po NY mam wrażenie, że palę trawę – wszędzie czuć ten zapach – przechodząc obok grupki młodych ludzi, w metrze, idąc chodnikiem, wystarczy się zaciągać – haha!
W związku z tym, że dzień jest coraz dłuższy, udało mi się wyrwać w tygodniu na jogging. Mieszkam teraz w hotelu ulokowanym 15 minut od Prospect Park.
Ale ja wolno biegam… – wszyscy mnie wyprzedzali – ha ha ha. Widać, że są w świetnej formie. Nie wiedziałam w którą stronę biec, więc na początku udałam się za tłumem. Potem, kiedy już sapałam jak lokomotywa trzeba było wrócić. Wygooglałam więc którędy i google wyznaczył mi ścieżkę. Pobiegłam nią. Więcej już tak nie zrobię! Mimo ledwo łapanego oddechu musiałam biec szybko mijając stojących facetów w obłokach ganji, albo dziwnie się zachowujących – jakby szukali krzaczka na „dwójkę”. Jak już wypadłam na autostradę dla joggerów sapałam jak astmatyk bez leków. Uff. Wróciłam do hotelu z opadającą już adrenaliną i tak samo padłam na łóżko. Nie zawsze trzeba słuchać google’a ?
Piątek, 10 maj
Miałam dziś ogromną przyjemność zobaczyć Cirque de Soleil – czyli francuski cyrk bez zwierząt. Przedstawienie o tytule LUZIA trwało 2 godziny. Miałam świetne miejsce w 3 rzędzie, nieco na lewo w stosunku do centralnej części sceny. To było najlepsze przedstawienie jakie widziałam w moim życiu. Nie będę Wam opowiadać szczegółów. W internecie jest multum filmików, ale szkoda psuć sobie dobrą zabawę. Znalazłam nawet pod jednym linkiem całe przedstawienie, tylko kiepskiej jakości. Żeby uchylić rąbka tajemnicy – wyobraźcie sobie w pełni ruchomą scenę, imitację deszczu w postaci pionowej ściany, akrobacje na gigantycznych huśtawkach, szalone skoki przez obręcze, piękną meksykańską muzykę, synchroniczne tańce na rurach, jak i wyższa szkoła akrobatyki na trapezach czy podwieszanych linach skomponowana z wodą i świetną muzyką. Przez ponad połowę przedstawienia miałam minę dziecka, które pierwszy raz ogląda kolorowy telewizor. Popis drobnej kobitki i trzech rosłych gości zrobił na mnie największe wrażenie. Naprawdę warto to zobaczyć, zwłaszcza, że podobno co roku przyjeżdżają do Polski. Nie znalazłam odpowiednich słów na opisanie tego przedstawienia. Wyrażenia typu: niesamowite, piękne, wyjątkowe – to za mało, żeby to opisać. Zdecydowanie polecam!
Sobota, 11 maj
Na sobotę zaplanowałam peeling tzn. pojechałam na plażę Brighton Beach, najbliższą możliwą. Nie wiedziałam, że to dzielnica Rosjan. Wszędzie słychać było język rosyjski. Szeroki drewniany deptak ciągnął się wzdłuż plaży. Wiał chłodny wiatr i prażyło słońce. Były też zalegające na plaży nowoczesne muszlopodobne – plastikusy talerzusy i torebkusy. Plaża ma ok. 4 km długości (w jedną stronę). Wiem – bo przeszłam ją tam i z powrotem ?. Nie przypuszczałam, że spalę sobie łydki i twarz. Wyglądam jak Indianin w barwach wojennych. Na szczęście jutro ma padać. Dzień wykorzystany maksymalnie.
Lipiec 2019
Zwiedzając dalej okolice udałam się do Sheepshead Bay. Co prawda nie widziałam tam żadnej głowy owcy, ale za to kameralną przystań dla łodzi, żaglówek i jachtów. Jeden z tych ostatnich wychodził na szerokie wody przy akompaniamencie utworu śpiewanego przez Andrea Bocelli. Iście filmowa scena.
Pokuszę się o stwierdzenie, że Amerykanie potrafią zrobić wielkie wydarzenie z wszystkiego.
Na przykład z jazdy windą, co prawda na 105 piętro budynku One World w Nowym Jorku…. ale jednak. Bilet kupiłam przez Internet. Dzięki temu można ominąć kolejkę, ale to był środek tygodnia i kolejka była niewielka. Za to kontrola bagażu i bramki jak na lotnisku. Znak naszych czasów. Winda przenosi cię przez niezły kawał historii wprost do teraźniejszości. Wysiadając można było poczuć odchylenia budynku. Mało przyjemne uczucie. Prowadzono nas jak stadko przez wąskie korytarze, kilka prezentacji, zapowiedzi, reklam, budowania napięcia, żeby finalnie odsłonić przed nami współczesną kurtynę z widokiem na tzw. centrum świata. Dobrze, że zbliżał się zachód słońca.
Sierpień 2019
Coney Island Beach to bardzo ruchliwe miejsce w lecie. Cały czas jest patrolowane przez policję. Stałym punktem na molo są Portorykańczycy, którzy pomachują swoją flagą, a przede wszystkim grają swoją muzykę i spontanicznie tańczą w obłokach marihuany.
Ostatnio na plaży wyświetlano film Endgame Marvel Studio. Tłumy siedziały porozkładane na kocykach, krzesełkach. Niektórzy mieli ze sobą poduszki, kołdry i okopywali się dookoła – plażowi wyjadacze 🙂
Porcyje
Jeśli zamawiasz jedzenie – nie przejmuj się, że będzie go za mało. Nawet sałatką są w stanie zapchać się dwie dorosłe osoby. Zamówiłam ostatnio śniadanko – dostałam porcję na cały dzień… Zatem zamawiajcie raczej jedną porcję na dwie osoby. Chyba, że chcecie jak nasza koleżanka po kilku miesiącach wrócić z 10kg nadbagażem, który jest bardzo trudny do zgubienia.
Broadway Chicago
Za pierwszym razem była klasyka „My Fair Lady”. Za drugim „Chicago” – w Nowym Jorku. Odważne, seksowne, dynamiczne. Główna aktorka – malutka blondyneczka, jak się okazało po sztuce – ze świetnie dobraną peruką; śpiewała tak mocnym głosem jak dźwiękowe wydanie HD. Mało dialogów, dużo piosenek i wyginających się ludzi ubranych w czarne obcisłe ciuchy. Najwięcej czadu dała orkiestra przygrywając trąbkami, saksofonami, wiolonczelą – muzykę jazzową, bluesową, energiczną i poruszającą. Sztuka odbywała się w starym teatrze z mocno działającą klimatyzacją. Polecam sztukę i ciepło się ubrać.
Wrzesień
Jeszcze jest ciepło, nawet 30 stopni. Każda podróż do centrum Nowego Jorku – okolice Times Square, upewnia mnie w tym, że to miasto nie śpi i jest brudne. Ktoś zapytał mnie – a kiedy mają sprzątać, jak non stop przewala się tam taka liczba ludzi. Jedno jest pewno – nie oddychaj głęboko, jeśli wcześniej nie upewnisz się, że można, choć i to bywa mylne, bo może nagle zawiać z innej strony i dostaniesz jak „głupim Jasiem” w nozdrza.
Z okazji 25 lat istnienia grupy STOMP – zespół grający na wszystkim, co jest dostępne pod ręką; pojawiły się dosyć atrakcyjne bilety po $25, choć w praktyce po dodaniu tych ukrytych podatków $33. Przedstawienie odbywało się w Orpheus Theatre przy 2nd Avenue pomiędzy Bowery a East Village (dzielnice NY). Bilety zamówiłam przez TodayTIX, odebrałam w kasie. Poszłam na krótki spacer przed rozpoczęciem. Trzeba przyznać, że ta okolica była urocza. Nieco w europejskim stylu, ludzie siedzieli w knajpkach przy ulicy. Niedaleko znajduje się Little Italia, więc pewnie powiało tym klimatem.
Na przedstawieniu miałam miejsce na balkonie, ale nie ma to większego znaczenia – ten teatr jest mały, a siedzenia na balkonie ułożone tak, że spokojnie nikt nikomu nie zasłania. Ośmiu ludzi przez około 1,5 godziny dało pokaz gry szurając miotłami, uderzając głównie dłońmi w kubły na śmieci, grając na rurach do kanalizacji, pudełkach, gazetach, nawet używając plastikowej torby i zapalniczek (nie razem). Motyw na żeliwnych zlewach w gumowych rękawiczkach brzmiał ciekawie. Muzyka jest wszędzie, nawet przy zmywaniu. Dali czadu. Polecam!
Wracając natknęłam się na bardzo śmierdzącą sprawę w metrze, ktoś normalnie narobił na środku przejścia. Poza tym miejscem było wiele śladów butów, których właściciele nie zauważyli… za to, potem poczują… bleee. W metrze trzeba wyłączać większość zmysłów, bo człowiek zwariuje. Ktoś ostatnio zwrócił mi uwagę na to jak wielkie są w Nowym Jorku kratki kanalizacyjne. Nie tak, jak u nas – jakieś małe kółeczko… tu jest to wielka prostokątna płyta zdolna pomieścić samochód Fiat 126p. Pomyśleć jakie stworzenia mogą tam żyć… Nie na darmo mówią, że Nowy Jork nie śpi…
Miałam wczoraj gościa – karaluch przeszedł mi przez pokój. Było już blisko wieczora, świeciło się dyskretne światło, a ten niczym lokator udał się do kuchni po kolację. Miałam już kiedyś okazję dzielić z karaluchami pokój w Grecji w Atenach, spały w szufladzie obok głowy, ale wyglądały jak naciągnięte żuki w brązowym kolorze; w porównaniu do tego, jak niedojrzali anorektycy. Pomyśleć, że te stworzenia podobno potrafią żyć bez głowy kilka godzin… ten nie miał szans z moim butem… W ruch poszedł też Internet – co teraz – czy był to odosobniony przypadek, czy w tajemniczej skrzyni za którą jest kaloryfer, znajduje się cała ich kolonia i tylko czyhają na zgaszenie światła? Niczym oddział SWAT organizują akcje na moją kuchnię, wysyłając wcześniej zwiadowcze drony, w postaci pięknych motyli za oknem. Jest też oddział specjalnych chemików – tacy w kitlach i okularach – rozgryzają jak dostać się do plastikowej torby, a potem niepostrzeżenie wyjść i zamknąć za sobą otwór mini zgrzewarką do woreczków. Źródła internetowe podają – to jest wojna, najpierw odciąć ich od wody (mogą bez niej przeżyć 2 tygodnie!) i od jedzenia (4 tygodnie!!!), nie zostawiać nie umytych naczyń na noc i wyrzucać codziennie śmieci, odkurzać co drugi dzień. Nie lubią zapachu olejku mięty (gdzie ja to teraz kupię) i cytryny. Nakupowałam tyle świeczek zapachowych, że mieszkanie wygląda jak cmentarz na 1 listopada. Mydełko lawendowe leży w szafach i w kącie, z którego kierunku widziałam, że wyszedł. Jeden z internetowych artykułów podaje, żeby wykonać mieszankę z płynu do płukania i wody i pryskać tym robale… (podobno oddychają przez pancerz, a płyn nie przepuszcza powietrza), but wydawał mi się bardziej pod ręką i wbrew pozorom bardziej humanitarny. Potwierdzam – karaluchy w Stanach też mają duże. Ten był tak czy inaczej jakiś „baby” – przez pół mniejszy od jego kuzyna, którego widziałam w pralni. Koniec lata… tałatajstwo się pcha do ciepełka. Mam nadzieję, że szwadrony się wyniosą, skoro zwiadowca nie wrócił. A ja będę od teraz spała z włączonym światłem, jak mała dziewczynka.
Wow JO you are really a world’s citizen!
As we all Michele 🙂