Plan = realizacja
Plan napięty, czasu mało, będziemy mieli oczy szeroko otwarte przez cały czas, żeby nic nam nie umknęło. Poniższy kalendarz wyjazdu zostawiamy dzieciom, ale jest on tak ładnie narysowany, że dzielimy się nim z wami… skromnie 🙂
Plan napięty, czasu mało, będziemy mieli oczy szeroko otwarte przez cały czas, żeby nic nam nie umknęło. Poniższy kalendarz wyjazdu zostawiamy dzieciom, ale jest on tak ładnie narysowany, że dzielimy się nim z wami… skromnie 🙂
W przeddzień wyjazdu – dzieje się wiele… i nie dzieje się nic. Pakowanie gdzieś w tle…, rozgardiasz jak zawsze, sterta prasowania napływającego niczym tsunami… odkopię się jak zepsuje mi się pralka. Grzegorz biega na pożyczki za chlebem dla dziecka, bo brakło kromeczki. On przynajmniej zaczął zgarniać rzeczy w jedno miejsce – w tym swój nóż, powinnam raczej napisać NÓŻ. Nie jest on w stylu Rambo jak ten poprzedni – strach go było włożyć do kieszeni, bo podciąłby ścięgna, ale podobno w tym nowym stal jest szlachetna… I oby tak było – za taką cenę niejednej rodzinie nie brakłoby chleba na stole, a tym bardziej jednej kromeczki 🙂
Do wyjazdu do Meksyku przygotowywaliśmy się długo. Czekaliśmy na niego od początku roku. Aby być pewnym, że nie dopadnie nas żadna zemsta Montezumy (czyt. sraczka), zaszczepiliśmy się przeciwko żółtaczce. Po przeczytaniu ulotki mieliśmy wątpliwości… ale teraz, kiedy już wróciliśmy, wiemy, że nie wszczepiliśmy sobie żadnego stwardnienia rozsianego.